Rozmowa Mireli Mazurkiewicz z Marzanną Wojtczak-Słowikowska, specjalistką psychoterapii uzależnień, kierowniczką oddziału terapii uzależnień w Ośrodku Leczenia Odwykowego w Woskowicach Małych.
Uzależnione od alkoholu panie piją inaczej niż panowie?
To ta sama choroba i jej objawy są takie same dla obu płci. Różnice uwidaczniają się na innych poziomach. Kobiety uzależniają się od alkoholu rzadziej niż mężczyźni, jednak gdy już to się stanie, dzieje się błyskawicznie, znacznie szybciej niż u mężczyzn. Również konsekwencje picia bywają bardziej dramatyczne. Organizm kobiety jest mniej odporny na toksyczne działanie alkoholu, inaczej go metabolizuje, szkody zdrowotne są więc zarówno szybsze jak i bardziej rozległe. Różnice widać też w stylu picia, w rodzaju potrzeb jakie wg pijących mogą być zaspokojone wyłącznie poprzez działanie alkoholu. Mężczyźni częściej piją w towarzystwie, dla „poczucia mocy”, potrzeby kontaktu, ich picie w bardziej oczywisty sposób przekłada się na objawy choroby. W uzależnieniu kobiet jest więcej niuansów, silnych emocji mających swe źródło w problemach osobistych, depresji czy nerwicy. Kobiety bardziej niż mężczyźni wykorzystują działanie alkoholu, aby radzić sobie z traumami z przeszłości, osamotnieniem, molestowaniem seksualnym, gwałtem, przemocą, rozpaczą, lękiem. Jeśli chodzi o styl picia, kobiety znacznie częściej, już we wstępnej fazie uzależnienia piją samotnie, ukrywają się.
Bo kobiecie pić nie wypada?
To jest niewątpliwie jedna z przyczyn. Normy i oceny społeczne są w tej sprawie wobec kobiet dość bezwzględne. Już słowo „alkoholik” jest nacechowane pejoratywnie, ale negatywny ładunek określenia „alkoholiczka” przebija je wielokrotnie. Nasza kultura przeznaczyła dla kobiet odpowiednie role: troskliwej matki, cierpliwej, kochającej i wybaczającej żony, opiekunki domowego ogniska. Nadużywanie alkoholu to sprzeniewierzanie się tym wzorcom. Dla picia mężczyzn społeczeństwo znajduje znacznie więcej usprawiedliwień i tolerancji. W tym co mówię nie chodzi jednak o równouprawnienie w ocenach, ale o zdanie sobie sprawy z ich konsekwencji. Presja społeczna powoduje u kobiet zamknięcie się w spirali wstydu, strach przed „ujawnieniem się”, szukaniem pomocy i podjęciem leczenia, silną potrzebę ukrywania swojego problemu.
To dlatego kobiety stają się mistrzyniami kamuflażu?
Tak, choć słowo kamuflaż zakłada, że chodzi o maskowanie czegoś przed światem zewnętrznym. W przypadku uzależnienia jest to znacznie bardziej skomplikowane ponieważ tzw. „kamuflaż” ma za zadanie oszukać również tego, który go stosuje. Jeśli okłamujemy innych, robimy to świadomie. Wtedy, gdy zaczynamy okłamywać samych siebie, przyjmujemy nasze fałszywe przekonania za prawdę, tworzymy w głowie alternatywną rzeczywistość, której zadaniem jest je uprawdopodobnić. Jeśli w domu uzależnionej kobiety jest posprzątane, obiad ugotowany, ubrania uprane, a ona ma pełny makijaż, to te zabiegi pełnią podwójną rolę. Jedna jest prosta: ukryć problem przed innymi, druga bardziej złożona-jej zadanie to udowodnienie samej sobie, że panuję nad swoim życiem, że kontroluję coś, co już dawno wymknęło się spod kontroli. I tutaj bardzo funkcjonalny okazuje się stereotyp „alkoholiczki” jako kogoś brudnego, zaniedbanego, śpiącego na melinie. On uspokaja, usypia, pozwala wierzyć, że „u mnie jest w porządku, mnie to nie dotyczy”, pozwala stworzyć iluzję „normalności”.
Zatrzymajmy się chwilę przy tym stereotypie o którym Pani mówi. „Alkoholiczka” często kojarzy się właśnie z rozmazanym makijażem, bełkoczącą mową, chwiejnym krokiem. Na ile ma to przełożenie w rzeczywistości?
Oczywiście, że jakiś procent kobiet odpowiada temu wizerunkowi. W ośrodku, w którym pracuję, bywają pacjentki naprawdę zniszczone przez picie i tryb życia z tym związany, miewają odebrane lub ograniczone prawa rodzicielskie, czasami są bezdomne, często bezrobotne. Taki alkoholizm trudno jest ukryć, ale to tylko wycinek szerokiego spektrum alkoholizmu kobiet. Wizerunek większość z nich znacząco odbiega od tego stereotypu. Dominującym stylem picia wśród kobiet jest tzw „picie rauszowe”. Polega ono na podtrzymywaniu w organizmie odpowiedniego poziomu alkoholu bez upijania się. Jest to jeden z najbardziej zwodniczych rodzajów picia, daje złudzenie normalności, sprawia, że osoba pijąca ma poczucie większej własnej skuteczności w momencie rauszu niż wtedy gdy trzeźwieje. Takie picie wymaga ogromnej koncentracji na alkoholu, dokładnego planowania, pilnowania rozkładu dawek i ich dostępności. Przemysł spirytusowy niestety coraz sprawniej odpowiada na to zapotrzebowanie, oferując małe buteleczki gatunkowych wódek, tzw. „małpki. Można je łatwo ukryć w damskiej torebce, napić się dyskretnie w toalecie w pracy. Na rauszu łatwiej się sprząta, gotuje, zdecydowanie łatwiej jest zasnąć. Tylko, że w miarę upływu czasu, dawek alkoholu potrzeba coraz więcej, konsekwencje picia są coraz bardziej widoczne, trzeba stosować coraz bardziej wymyślne zabiegi aby je minimalizować, ukrywać czy po prostu im zaprzeczać.
Z tego co Pani mówi wynika, że tę grę w udawanie normalności można prowadzić bardzo długo, wmawiając sobie, że piję bo lubię i nie ma w tym nic złego. Kiedy powinna zapalić nam się w głowie czerwona lampka?
Anonimowi Alkoholicy posługują się sformułowaniem, że „każdy alkoholik ma swoje własne dno”. Znaczy to tylko tyle, że próg odporności na czerwone światło bywa bardzo indywidualny. Najczęściej te ostrzegawcze światełka, które pojawiają się w trakcie rozwoju uzależnienia bywają skutecznie racjonalizowane czy bagatelizowane. Do tego, aby oprzytomnieć niektórym jest potrzebny prawdziwy wstrząs. Jego skala jest jednak znów bardzo osobista. Dla jednej z moich pacjentek była to bardzo stanowcza decyzja jej córki, że jeśli nie przestanie pić, nigdy więcej nie zobaczy swoich wnuczek, innej pracodawca powiedział, że zwolni ją z pracy, często bywa to groźba rozwodu czy utraty dzieci. Pacjentka, która była księgową oprzytomniała gdy po pijanemu wpisała o dwa zera więcej na przelewie i spowodowała w firmie wielką aferę. Charakterystyczny w tych historiach jest fakt, że to otoczenie pozwala kobiecie zderzyć się z rzeczywistością, włączyć już nie tylko czerwone światło, ale całą latarnię morską. I choć „każdy alkoholik ma swoje własne dno” niekoniecznie trzeba czekać, aby sam je osiągnął. Stanowcze postawienie granic może znacznie przyspieszyć ten proces. Często jednak jest to bardzo trudne. Rodziny zazwyczaj są silnie uwikłane w picie swoich bliskich, biorą za nich odpowiedzialność, kryją, wyręczają. Dom może być czysty, dzieci najedzone, ale emocjonalny dramat jaki rozgrywa się pod tym starannym makijażem jest równie destrukcyjny jak tam, gdzie na pierwszy rzut oka jest więcej fizycznego zaniedbania.
Media niedawno obiegła informacja, że znana wokalistka została zatrzymana, gdy prowadziła samochód na podwójnym gazie. Zaskoczyło to panią?
Nie wiem, czy mnie to zaskoczyło, nie rozważałam tego w kategoriach zaskoczenia. To, co jednak zawsze w takich sytuacjach mnie zaskakuje i mam nadzieję nigdy się do tego nie przyzwyczaić, to siła hejtu jaki spadł na tę artystkę. Jakiś czas temu pijany kierowca wjechał na chodnik i zabił 2 osoby. To był szokujący, dramatyczny, jednodniowy news. Problem pijanej celebrytki urósł niemal do poziomu dyskusji narodowej. Przy czym sama zainteresowana, nie wprost, ale komunikowała wcześniej np. o tym, że lubi się napić przed koncertem. To ostatnie zdarzenie związane z jazdą po pijanemu i upublicznienie tego faktu wydaje się być nieświadomym wołaniem o pomoc, właśnie tym wstrząsem, o którym mówiłam wcześniej, naprawdę dużym czerwonym światłem. Czy będzie początkiem zmiany? Nie mam pojęcia. Sława ma swoją cenę, ale też szerszy zasięg możliwości. Dlatego gdy np. Stanisława Celińska otwarcie mówi o swoim uzależnieniu, trudnym procesie zdrowienia, zadowolenia z bycia trzeźwą, ma to znacznie większą moc oddziaływania i może pomóc w radzeniu sobie z własnym wstydem innym uzależnionym kobietom. Takich świadectw jako terapeutka życzyłabym sobie jak najwięcej.
Jeśli chory podejmie już decyzję o leczeniu, to komu jest łatwiej wyjść z nałogu: mężczyźnie czy kobiecie?
Myślę, że już na etapie decyzji kobietom znacznie trudniej ją podjąć. Wiąże się to ze wszystkim, o czym już wcześniej mówiłyśmy: ogromnym wstydem, lękiem przed oceną społeczną. Podjęcie leczenia staje się równoznaczne z uznaniem własnych trudności, bezradności, świadomością, że sama nie potrafię sobie poradzić, potrzebuję pomocy innych. Część kobiet od samego początku jest bardzo otwarta, krytyczna w analizie własnych zachowań związanych z piciem. Konfrontacja z rzeczywistością bywa dla nich bolesna, ale i w jakiś sposób odbarczająca, uwalniająca od gromadzonego przez lata napięcia. I jest też drugi rodzaj pacjentek, tych które walczą, zaprzeczają, manipulują faktami. One potrzebują więcej czasu, większego poczucia bezpieczeństwa, aby się otworzyć. I tutaj przechodzimy do kolejnego etapu, czyli pobytu pacjentki na terapii. Kobiety przeciętnie stanowią około 20 proc. ogółu pacjentów ośrodka. Grupy terapeutyczne z konieczności są koedukacyjne. Ma to oczywiście swój głęboki walor terapeutyczny, pozwalający między innymi na poszerzenie własnej perspektywy. Dbamy o to, aby w takiej grupie znalazła się więcej niż jedna kobieta, terapię indywidualną pacjentki prowadzi terapeutka. Jednak stopień trudności w tej sytuacji jest i tak wyższy dla kobiety. Leczące się kobiety doświadczają też znacznie mniejszego wsparcia ze strony swoich partnerów niż w odwrotnej sytuacji. Żony częściej walczą o swoich pijących mężów, dopingują ich, trwają przy nich. To, co powiedziałam nie znaczy wcale, że kobiety trudniej „wychodzą z nałogu”, ilustruje jedynie jak wiele progów i zakrętów muszą pokonać, aby wyjść na prostą. Czy uzależnionym kobietom jest trudniej niż uzależnionym mężczyznom? Tak, jest trudniej. Częściej niż mężczyźni wymagają długoterminowej terapii w obszarach problemów współistniejących z uzależnieniem. Czy te trudności powodują, że rzadziej trzeźwieją? Nie, nie ma takiego przełożenia. Droga jest trudniejsza, wymaga od kobiety większej mobilizacji, ale szanse na zmianę są takie same.
Źródło: nto.pl